Dołącz do mkm.art.pl
Logowanie
Wyszukiwanie...
Ciekawostki historyczne
W XVI wieku Maków był miastem powiatowym w województwie mazowieckim, ośrodkiem gospodarczym, jedną z dwóch równorzędnych stolic ziemi o powierzchni 897 km² - zwanej makowsko-różańską, oraz siedzibą starosty grodowego.
Legenda ziemi makami pokrytejautor: Andrzej Szymon Olkowski
IW pewnej możnej rodzinie przyszła na świat córka, której nadano imię Narew.
Zrozpaczona Narew rzuciła się w toń rzeki, która przyjęła jej imię. Czarny zaś zamordował Radosława i zatopił jego ciało w rzece Orzyc, aby ukryć swoje zbrodnie. Czarny w całej swej złości, że symbol jego hańby nadal istnieje, na polach maku, czerwonych jak krew tej pary, nakazał przy rzece Orzyc gród warowny założyć. I żeby po śmierci kochanków rozdzielić groble na rzece począł stawiać. Na nic to się zdało, gdyż nawet po śmierci pamięć o ich miłości przetrwała w symbolach rzek. I tak Orzyc łączy się z Narwią na polach Mazowsza, jak za życia kochankowie.
II
Gród Makowski rozrastał się otulony gęstymi lasami. Ludziska zjeżdżali aby własne chaty budować w cieniu siedziby Czarnego, którego kasztel po drugiej stronie rzeki Orzyc majaczył, jak uśpiona bestia, co piecze nad tymi ziemiami sprawuje. Domostwa złociły się strzechami, a wraz z okolicznym ludem, handlarze ciągnęli kramy kupieckie stawiać. Co dzień kur o poranku piał, by coraz to więcej mieszkańców ze snu budzić. Reputacja okrutnika i furiata ciągnęła się za Czarnym, ale nikt żyw nie mógł by powiedzieć, że człek ten zdrajcą i obłudnikiem się mienić kiedykolwiek będzie. Wiedział, że Miecław pod Ciechanowem stoi i czeka tam na sojuszników z północy.
Plan chytry w głowie Czarnego rodzić się poczyna. Odkupienia win jego może być okazja. Strzeż się zdrajco! Czas nagli. Rychło trza wyruszać. Będę ci ja sojusznikiem, buntowniku. Lecz gdy sposobność nastanie, a zaufanie we mnie pokładać już będziesz - zimna stal trzewia twoje rozedrze. I tak to zdrajca - zdradzony ostanie.
III
Czarny gońców słać kazał do okolicznych osad i wojów pod swą komendą zbierać. Jeźdźcy Krasnego-Sielska, rembajłowie z ziemi różanej i topornicy z borów czerwonych odpowiedzieli na wezwanie. Wieść rozpowiadać nakazał, iż do powstania się przyłącza i stronnikiem Miecława się mieni. W dwa tygodnie drużynę zbrojną zebrał i z grodu ku północy na ziemię Ciechanowską wyruszył. Na wschodzie Ciechanów murami swymi i basztami z ziemi wyrastał, jak bestii piekielnej jama. Na zachodzie niczym plama zarazy, obóz włóczniami i mieczami zasłany. Ogrom siły w jednym miejscu zgromadzony. Moc trzydziestu hufców, które Miecław zgromadził, a które narzędziem w rękach diabła mienić się mogły. Niebo niosło czarne chmury, gdy poczęli z pagórka schodzić. Dwa pacierze, jak zastęp Czarnego maszerował pośród namiotów ogromu. Dostrzegał w nim chorągwie panów Mazowsza zbuntowanych jak i znaki plemion Pomorzan i Prusów, kierując się do samego serca obozu, by tam swoje przybycie oznajmić. Twarz jego niewzruszona jak kamień była, kiedy przed obliczem Miecława stanął. Na zachodnim brzegu Korona w świetle słońca lśniła, na wschodnim buntownik swe hufce osadził. Pomiędzy nimi rzeka, jak cienka nić rozdzielająca zło od dobra. Miecław trzykrotną przewagą dysponował i to miała być jego droga do zwycięstwa. Czarny z urwiska na cały zamysł taktyczny, w życie wcielany, spoglądał. Po drugiej stronie niemiecka piechota wraz z kusznikami czołem ku rzece formować się zaczęła. Węgierska lekka jazda na flanki pośpieszyła, a rycerstwo króla i zaciężna jazda niemiecka na środku ostała. Czarny bardziej zamyślony, niż wpatrzony w widok ten, czekał na dogodny moment, kiedy to siły za rzekę się przeprawią, a po ich stronie zostanie tylko on i ten, który to powstanie wszczynając, kraj swój dla własnych korzyści osłabił. Wtem rój strzał i bełtów przysłonił niebo, opadając na ściśniętych w wodach rzeki zbrojnych, których pierwsze linie na brzeg się dostawały. Kolejne długie chwile przynosiły ze sobą dziesiątki trupów. Trąby z drugiej strony słychać było i piechota Kazimierza rozstąpiła się, a jazda zaciężna do uderzenia sposobić się miała. Rycerstwo z kolejnym wezwaniem ruszyło ku rzece. Miarowo przyśpieszając na wroga. Miecław raz po raz pokrzykiwał na gońców, którzy jego rozkazy w pole nieśli. Rzeka już krwią płynęła, kiedy to główne zwarcie miało nastąpić. Tedy to Czarny swój wzrok od bitwy odwrócił i dając znak zaufanym swoim, do Miecława się kierować zaczął. Siły przyboczne buntownika dwakroć liczniejsze były od Czarnego braci. Mimo to cel był jeden. Tak jak jedna szansa. Głowę powstania uciąć na szalę rzucając własną. Huk starcia towarzyszył kolejnym stąpnięciom. Miecław ujrzał część swej straży, która z obnażonym orężem postępowała ku jego ludziom i jemu samemu. Jak straceńcy szli katu głowę oddać lecz za każdą ich kroplę krwi, morze jej chcieli rozlać. Włócznie przechodząc przez ciała i zbroje, śmierć niosły gdy krwawą ścieżkę ku Miecławowi, Czarny sobie torował. Wśród tłumu walczących, poznał kata swego. Tak oto stanęli raz jeszcze naprzeciw siebie. Słowa tu żadne nie padły, bo słowa potyczki tej nie rozstrzygną. Jak bogowie czasów zamierzchłych, starli się aby o losach ziemi tej przesądzić. Jeden na drugiego broń podniósł i szczęk zbijanej stali, jako pierwszy, boju tego początek oznajmił. Raz po raz ciosy jak gromy na kark drugiego opadały. Naokoło nich, ferwor walki się wzmagał. W powietrzu ciężki zaduch kostuchy czuć było. Potężny tarczą wymach, zwalił z nóg Czarnego. Uniósł wzrok, gdy ostrze ostatnie cięcie zadać miało. Z sił odarty, na bok się odchylił, koniec swój oddalając i na odlew mieczem ciął, ciało przeciwnika napotykając. Metal pancerza pękł, a głownia posoką Miecława się zabarwiła. Tak to namiestnik mazowiecki, cześnik Mieszka II, ziemi tej oprawca, na kolana padł raniony śmiertelnie. W spojrzeniu jego znać już nie było gwałtowności, jeno spokój. Głowę w stronę Czarnego obrócił i wycedził – dokonało się, niech Bóg na tej ziemi pokój zasieje, bo ludzkie uczynki spokój tego domu zburzą. Padł bez ducha w ziemi hałdę. Zanim Czarny z wyczerpania przytomność stracił, tętent kopyt od zachodu dał się słyszeć. Cisza w duszy nastała. Kiedy przytomność odzyskał, w obozie Kazimierza był, wraz z trzema innymi pochwyconymi Mazowsza panami. Wszyscy czterej klęczeli związani, wpatrzeni w króla majestat. Dla buntowników jeden wyrok istniał. Na samotnym drzewie zawisnąć mieli. Czemu Czarny czynów swych nie chciał ukazać? Czemu słowem się nie odezwał? Tego nie wiem. Może ścieżka jego właśnie tak zakończyć się miała? Może z dumą w sercu taką śmierć przyjąć pragnął za swe grzechy w niebie zapisane? Byłem tam - na pagórku, gdzie na suchych gałęziach trupy wisiały. Powstanie zduszone zostało. Jeszcze tygodni kilka jak to buntownicze bandy po całym Mazowszu wyrżnięte zostały i spokój zapanował. ... |