Registrovat mkm.art.pl
Přihlásit se
Hledat...
Všechny zajímavosti
Maria Skłodowska-Curie przez
kilka lat gościła na naszych
ziemiach. Pracowała jako nauczycielka domowa we wsi Szczuki, u bogatej rodziny ziemiańskiej - Żórawskich.
LEGENDA ORZYCA II
autor: Longin Żbikowski
W tej okolicy, gdzie Sławogóra, Stoi w pobliżu góra ponura. Górą Czarownic ją nazywają, Lub Łysą Górą - i tak bajają: Mieszkała kiedyś tam czarownica, Piękna i zgrabna jak krasawica! Zioła zbierała, ludzi leczyła, Choć czarowała, to złą nie była. A że z czarami się nie zdradzała, To ludziom wszystkim się podobała. Kiedyś na wiosnę czary rzuciła, Aże kochanka se usidliła... A miał na imię kochanek Orzyc... Z nim dom rodzinny chciała założyć. Więc się kochała z nim i pieściła, I kiedyś córkę małą powiła... Lecz szczęście kruche, długo nie trwało, Jak bańka z piany się rozpryskało... Gdy się dowiedział o czarach Orzyc, O przyszłość dziecka zaczął się trwożyć! Zaczął ją błagać, by zaniechała, By czynić czary jednak przestała. Lecz wiedźma młoda była, zuchwała, O niczym takim słuchać nie chciała! Więc zrobił wielką jej awanturę: Postraszył, że jej zabierze córę - Dziecko zabierze, a ją zostawi I... "niech ją ogień piekielny strawi!" Kiedy zielarka to usłyszała, To z przerażenia aże zsiniała! (Widać się mocno o córkę bała, Kochanka również stracić nie chciała...) Więc rzekła szybko pewne zaklęcie, A obróciła na lewej pięcie: "Więc niech się stanie czarcie, Szatanie! W małe źródełko zmień się mój panie! Boś skoro dla mnie źródłem miłości, Dla dziecka będziesz źródłem radości." I tak nieczysta, diabelska siła Tego Orzyca w źródło zmieniła... Lecz wiedźma jemu coś obiecała, Gdy odchodziła, tak powiedziała: "Nigdy zaklęcie nie zejdzie samo, Dopóki córka nie wyjdzie za mąż." A potem wody w usta nabrała I nic córeczce nie powiedziała. Osierocona córeczka mała O losie ojca nic nie wiedziała... Kiedy dziecinka ruczaj odkryła, To dzień w dzień prawie tu przychodziła. Tu się bawiła, tu szczebiotała, Tu śpiewu ptaków leśnych słuchała. Na wianki rwała tu leśne kwiatki: Maki, kaczeńce, chabry i bratki. Tutaj się śmiała, tutaj żaliła, Tu nóżki małe często moczyła... I ruczaj cichy tak pokochała, Że żyć bez niego by nie umiała! Bo "coś" do źródła ją przyciągało, W myśli mąciło, jakby szeptało... Czyżby instynktem dziecka wiedziona Ojcowskie serce czuła tu ona? Często wieczorem pytała matki: "Czemu mateńko ja nie mam tatki?" Wiedźma na oczy wkrótce przejrzała, Krzywdę obojga wnet zrozumiała. I choć Orzyca chciała odmienić, To już niczego nie mogła zmienić! Z żalu wielkiego łzami się zlała, Gdy swoją klątwę tak przypomniała: "Nigdy zaklęcie nie zejdzie samo, Dopóki córka nie wyjdzie za mąż." Ze wstrętem czary precz odrzuciła, W wodzie święconej cała obmyła Kiedy pobożną potem została, O czarach swoich wnet zapomniała. (Lecz swojej córce nic nie wydała, Bo się jej gniewu słusznego bała.). Ta do ruczaju ciągle ciągnęła, Jako do ojca do niego lgnęła. Z cichym źródełkiem wciąż rozmawiała, Jak ojcu przed nim się spowiadała... Tutaj moczyła brązowe włosy, Tu zaplatała ich ciężkie kosy. Tu co dzień rosła, co dzień piękniała, Tu, w tym źródełku się przeglądała: "Czy jestem piękna-powiedz ruczaju?" - Czasami dziewczę źródła pytało. "Pięknaś i cudna jak wiosna w maju" - Z miłością wielką źródło szemrało... A czas uciekał i dziewczę rosło, Aż na prześliczną pannę wyrosło. A chociaż biedna - biedną nie była, Przecież jej skarbem uroda była! Dowiedział o niej się panicz młody, Szczerego serca, ładnej urody. I gdy się młodzi wkrótce poznali, Miłość dozgonną sobie wyznali... A do źródełka co dzień chodzili, Tam rozmawiali, tam się cieszyli... Świadkiem ich szczęścia źródełko było, Co dzień czekało na nich, tęskniło. Ale nie długo idylla trwała, Wkrótce ich miłość wszak się wydała! Donieśli ludzie ojcu, szlachciurze, Co panem dworu był w Sławogórze. Myślał on syna z inną ożenić I nie zamierzał planów swych zmienić! Zatem dziewczynę pojmać rozkazał, Potem torturom poddać ją kazał: Najpierw wychłostać, potem udusić I tak zhańbioną do źródła wrzucić... Wychłostać każe też swego syna, By "wyleciała z głowy" dziewczyna. Ten ośmieszony i umęczony Złorzeczy ojcu - chłopak szalony... Później się topi w źródle z rozpaczy, Że swej najmilszej już nie zobaczy... (Starego dziada nic to nie wzrusza, Siedzi w nim zimna, przewrotna dusza. Ni jednej łezki on nie uronił, Choć życie syna zniszczył, roztrwonił...) Ale źródełko małe załkało, Gdy tę okrutną zbrodnię ujrzało! Z bólu ściemniało i zaszlochało, O krzywdę wszystkich się upomniało! Taka w nim zaszła wielka przemiana, Jakoby pękła wodnista ściana... Z małego wielkie wnet się zrobiło I wszystkim nagle spokój zburzyło. Źródło ryknęło i wybuchnęło, Na okolicę wodą plunęło! I chyba wody wylało sporo, Bo utworzyło wielkie jezioro, Które rozlało się dookoła, Zalało łąki, zalało pola... I w dół się co dzień bardziej rozlewa, Zatapia domy, podmywa drzewa. Potem zniszczyło dworski dobytek, Gdzie królowały zbrodnia i zbytek. W topieli giną konie i ludzie! Wszyscy się topią, marzą o cudzie. Choć ludzie szybko wnet się zwołali, Dzień cały źródło zasypywali, To wciąż niczego nie rozumieli - Wody zatrzymać też nie umieli... Matka dziewczyny z żalu szalała, Włosy na głowie swej wyrywała! Z bólu zsiwiała i postarzała - Przyczynę gniewu źródła wiedziała... Ludzi zwołała i zgromadziła I do kościoła iść doradziła. Więc do kościoła w Wieczfni jechali I drzwi żelazne stamtąd zabrali, I tymi drzwiami źródło przykryli, I tak źródełko uspokoili... Od tego czasu szaleć przestało, Tylko przez dziurkę się wylewało, Przez dziurkę małą, dziurkę od klucza - Tak uciszyli ten smutny ruczaj. Lecz tyle wody zdołał namnożyć, Że powstał potem z niej długi Orzyc. Bólem stargany w dal on odpłynął, Aż za borami wielkimi zginął... W miejscu, gdzie kiedyś źródło wylało "Bagno Niemyje" później powstało. Łosie i bobry, dziki tam siedzą, Cietrzewie pączki na brzozach jedzą... A z ciał kochanków torfy powstały - Z żaru miłości ciepło dawały... Od tego czasu torf ten brązowy Ogrzewał ludzkie izby, alkowy... |